Obserwuj w Google News

Przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna w zakonach. „Mam dość, chcę odejść”

17 min. czytania
07.08.2023 16:50
Zareaguj Reakcja

- Kryzys zakonny przenosi się na cały Kościół - mówi z przekonaniem Iza Mościcka, która po 18 latach życia w żeńskim zgromadzeniu zdjęła habit. W swojej nowej, świeckiej rzeczywistości postanowiła pomagać kobietom doświadczającym w zakonach przemocy różnego rodzaju. Proces bywa trudny i bolesny, a sygnały alarmowe płyną z całej Polski.

Iza Mościcka o przemocy w zakonach.
fot. Małgorzata Pelka/RadioZET.pl, Wlodzimierz ECHENSKI/East News

Małgorzata Pelka, RadioZET.pl: Iza, jak wyobrażasz sobie Boga?

Iza Mościcka: Nie wiem, czy wyobrażam, chyba raczej przeżywam. Jestem w stu procentach przekonana, że jest dobrą istotą, a jego największym marzeniem jako stworzyciela świata jest to, by świat był dobry, a ludzie szczęśliwi, w tym ja. To ważny punkt wyjścia, bo założenie, że najważniejsze dla Boga jest moje szczęście, naprawdę ugruntowuje wiele rzeczy w moim życiu.

Czy to różni się w jakiś sposób od wyobrażenia czy rozumienia Boga, które miałaś lata temu, będąc jeszcze w zakonie?

Na pewno, chociaż to chyba nie kwestia zakonu, a tego, że jako człowiek dojrzewam, dorastam, zmieniam się, mam coraz większą świadomość siebie. Bóg jest dla mnie osobowy od początku - czyli od momentu, w którym nawróciłam się jako piętnastolatka. Pierwszy moment spotkania był wstrząsający. Miał miejsce na pielgrzymce, na którą poszłam z babcią, mimo że doświadczenia religijne nie były w moim domu superważne. Na tej pielgrzymce codziennie była msza święta. To, co teraz powiem, jest karygodne (śmiech), ale każdego dnia, nie będąc od dłuższego czasu u spowiedzi, przystępowałam tam do komunii. Na jednej z tych mszy podczas uwielbienia miałam tak poruszające doświadczenie obecności Boga, że w głowie pojawiła mi się niecenzuralna myśl: „K*rwa, to ty jesteś!”. Tak to przeżyłam.

To od początku było doświadczanie osoby i wiary przeżywanej jak relacji. Bardziej niż kiedyś widzę, że Panu Bogu zależy na naszym szczęściu. Czuję, że cały czas szłam do momentu, w którym jestem teraz. Dotarło do mnie, że niezależnie od tego, czy byłabym pobożną dziewczynką modlącą się w kościele, czy prostytutką zarabiającą na życie na ulicy, to on mnie kochałby tak samo. Taka świadomość niesamowicie uwalnia.

Przez kilkanaście lat byłaś Nazarią. Niedawno usunęłaś to imię ze swoich kont w mediach społecznościowych. Jak to jest – być po prostu Izą?

Nadal nie czuję się „sklejona” z Izą. Wiem, że ludzie tak do mnie mówią (śmiech), ale to nie jest ze mną tożsame. Imię Nazaria takie było. Sama je wybrałam, określało wiele rzeczy, miało kilka znaczeń. Właściwie wciąż utożsamiam się z Nazaretem, z tym, czym on jest w Piśmie Świętym, czyli...dziurą. Miejscem na peryferiach świata, gdzie splatały się różne drogi i kultury, o którym nikt by nie usłyszał, gdyby nie było związane z Jezusem.

Ale Nazaria mocno „sklejała” mnie z poprzednim życiem, ze zgromadzeniem, w którym byłam. Chciałam pokazać na zewnątrz, że to już coś innego. Nie wspominając o tym, że unikam w ten sposób rozdwojenia jaźni w sytuacjach urzędowych (śmiech). Tamto życie jest zamknięte – chcę iść po nowe i bardzo mi z tym dobrze. Moi znajomi śmieją się, że mam zachwyt nad codziennymi czynnościami. Mogę zjeść na śniadanie to, co chcę, pojechać tam, gdzie chcę. Ostatnio kupiłam sobie bransoletkę jako symbol tego nowego, podarowanego życia - bo taką chciałam.

Iza Mościcka
fot. Małgorzata Pelka

Obecna rzeczywistość Izy jest szersza niż trwająca przez 18 lat rzeczywistość Nazarii?

Zdecydowanie, nawet pod względem metrażowym (śmiech), ale przede wszystkim dzięki oddechowi wolności. Wiem, że kiedy o tym mówię, wiele sióstr się buntuje, odpowiadając, że one też tej wolności doświadczają...sama też tak kiedyś twierdziłam. Ale teraz mogę żyć w szerszym świecie i go zwiedzać, mogę spotykać naprawdę różnych ludzi, mogę się na nich otwierać. Myślę obrazami, więc powiem: wcześniej miałam rzeczkę. Niech będzie nawet Wisła. A teraz mam Ocean Spokojny.

I co, idziesz pływać?

Tak, co zresztą uwielbiam! Patrząc na to metaforycznie – ocean ma swoje niebezpieczeństwa, nic nie jest w stu procentach piękne i różowe. Mam jednak siłę sprawczą, mogę mieć wpływ na własne życie. Uważam, że w zakonie – mimo wszystko – ktoś ci ten wpływ odbiera. Pozbawia cię go. Tak nie powinno być. Coś poszło nie tak ze zrozumieniem tego stylu życia. Bóg nigdy nie odebrał nam wolności, bo to tak duża wartość, że zgodził się na nasz grzech. A w zakonie cały wpływ na własny los jest nam odbierany. Pamiętam, że na etapie formacji (przygotowanie zakonnicy do złożenia ślubów, zarówno pierwszych, jak i wieczystych – przyp. red.) usłyszałam od jednej z sióstr: „W zakonie w wolności decydujemy się na pozbawienie wolności”. Siostra mistrzyni przytaknęła, mówiąc, jaka to mądra refleksja. No nie! To grube nadużycie.

Gdyby Jezus powiedział, że nie idzie na krzyż, to by na niego nie poszedł. Wszyscy przyjmujemy też za pewnik, że Maryja zdecydowała się na urodzenie Jezusa, a ja się zastanawiam, czy przed Maryją nie było jakiejś Racheli, która powiedziała „To nie dla mnie”.

Ludzi w zakonie się tego pozbawia; pierwszy wybór zastępuje wszystkie inne – a ty zmieniasz się, dojrzewasz, masz w którymś momencie inne potrzeby.

„Pozbawienie wolności” brzmi nieco...więziennie.

Tak, coś w tym jest. Jakiś czas temu rozmawiałam z jedną z sióstr. Bardzo mądra, wykształcona, szeroko myśląca kobieta na etapie opuszczania zgromadzenia. Musiała dokończyć pewne rzeczy w miejscu, gdzie pracowała. Wahała się, czy powiedzieć o tym przełożonej. Pytała, co ma zrobić, gdy przełożona jej nagle powie, że przenosi ją do innego miasta. Powiedziałam: „Jesteś wolnym człowiekiem. Nikt nie może cię do tego zmusić, wsadzić w samochód i tam zawieźć. Możesz powiedzieć, że nie jedziesz”. Takie zachowanie jest w siostrach mocno wdrukowane.

Z czego to wynika?

Uważam, że z niewłaściwej formacji, z niewłaściwego rozumienia ślubu posłuszeństwa i całego tego stylu życia. To, co się dzieje, jest manipulacją. Mam nadzieję, że to nie jest perfidne ani specjalnie; siostry przez lata tak funkcjonowały, więc wszystkim się wydaje, że tak ma być. Nikt nie widzi, jak nieludzkie są zasady, według których się żyje. Jak Bóg mógłby chcieć, by siostry traktowały się nieludzko?! Przełożone podejmują decyzje z przekonaniem, że robią najlepiej, jak mogą, ale nie zauważają potrzeb sióstr. To wynik wielu lat odczłowieczania systemu. Pewna psycholożka zwróciła mi ostatnio uwagę nawet na fakt, że siostry nie mogą w niektórych formacjach mówić do siebie po imieniu. Są zgromadzenia, w których nie możesz już zwracać się do koleżanki: Ania. Teraz to siostra Anna. To zabiera relację.

System to jakieś nieokreślone zjawisko? A może ma konkretne twarze?

To mój dylemat. Zadaję też to pytanie siostrom, które są jeszcze w zgromadzeniach, ale myślą o zmianach. Na ten moment widzę, że to wszystko jest większe od pojedynczych twarzy, chociażby przez to, ile telefonów odbieram i ile sióstr przeszło już przez Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym. Totalnie różne zgromadzenia, totalnie różne miejsca Polski, a schemat działania przełożonych – taki sam. Siostry słyszą te same słowa, doświadczają podobnych rzeczy, tak samo utrudnia się im odejście. Widzę to nawet w próbach zdyskredytowania mnie: siostry z innych zgromadzeń używają podobnych argumentów.

Polska mentalność i sposób myślenia o zgromadzeniach żeńskich są specyficzne. Jeśli zapytamy ludzi, co myślą o zakonie, spotkamy się z podejściem: „Te siostry się ofiarowały, tak muszą żyć, niesamowicie się poświęciły”. Myślenie typu „muszę się poświęcać i dostosować” jest obecne również w środku. Do tego podejście do ślubów, czyli rad ewangelicznych. Zrozumiałam, że przez 18 lat w zakonie, w tym 9 lat formacji, nauczyłam się tyle: czystość to brak seksu, ubóstwo to nieposiadanie niczego, bo wszystko można mi zabrać, a posłuszeństwo to słuchanie przełożonych. Bardzo ograniczające.

Jak zatem rozumiesz te śluby?

Dla mnie czystość to trochę inne przeżywanie relacji z ludźmi. Nie mam wówczas mocnej potrzeby tworzenia z kimś relacji na wyłączność. Przeżywam swoje życie we wstrzemięźliwości seksualnej, co ma dla mnie znaczenie w odkrywaniu swojej tożsamości, kobiecości. Zmieniłabym też nazewnictwo. Kto to wymyślił, że ludzie są „czyści” i „brudni”...coś tu nie gra. W niektórych wspólnotach francuskich są tzw. celibatariusze i ta nazwa jest chyba faktycznie temu bliższa.

Ubóstwo to prostota. Jeżeli do pracy potrzebuję dobrego komputera - to mam dobry komputer, inwestuję w niego; nie potrzebuję natomiast pięćdziesięciu komputerów, i to dobrych (śmiech). Mam tyle, ile jest mi potrzebne.

Posłuszeństwo to dla mnie natomiast wsłuchiwanie się w Ducha Świętego. Przejęłam od przyjaciela pytanie „Co mnie dziś zaprasza?”. Czyli: co jest dla mnie ważne, gdzie dzisiaj zmierzam?

Iza Mościcka - kuchnia
fot. Małgorzata Pelka

18 lat nie da się zamknąć w kilku zdaniach. Zakładam, że doświadczenia nie są jednowymiarowe, ale jeśli z dzisiejszej perspektywy miałabyś opisać, jak spędziłaś ten czas – to co byś powiedziała?

Jeśli miałabym wyciągnąć z tych lat dobro, to jest to naprawdę trudne. Tym bardziej, że ze swoim zwariowanym podejściem do życia byłam „cała dla”: uważałam, że tam oddam życie, tam umrę. Najważniejsze są dla mnie relacje, które powstały: zarówno z siostrami, jak i innymi ludźmi spotykanymi po drodze. Cała reszta – przestrzeń przeżywania relacji z Bogiem, wzrastania duchowego, rekolekcji – mogła zaistnieć wszędzie indziej. To smutne, ale jestem z tym pogodzona. Im bardziej patrzę na to z dystansu, tym bardziej widzę, że zawsze nie pasowałam – nie w ramach buntu, nie na złość, ale tak po prostu. Gdy byłam postulantką (kobieta na pierwszym, przygotowawczym etapie życia zakonnego – przyp. red.), część domu rekolekcyjnego, w którym przebywałam, była zburzona. Współsiostry przyniosły mi ramę okienną, mówiąc: „Masz, chociaż raz w życiu wejdź w ramki” (śmiech). To było chyba związane z dużą potrzebą wołania o sprawiedliwość społeczną. Widziałam nieprawidłowości, mówienie o tym po kątach mi nie wystarczało. Zabierałam głos na forum.

Redakcja poleca

Robisz to do dziś. Jakiś czas temu dokonałaś pewnego coming outu, otwarcie opisując samą siebie jako ofiarę przemocy w różnych formach. Długo się do tego zbierałaś?

Zrobiłam i robię to nie tyle dla siebie, co dla innych, by dać im przestrzeń do zobaczenia, że to, czego doświadcza się przez lata, faktycznie jest przemocą. Na pewno rzeczy, o których mówię, mam już w sobie ogarnięte. Resztę nadal przepracowuję. Coming out jest dla innych kobiet w podobnej sytuacji, bo kiedy one zostają z tym same, to myślą albo „Ze mną jest coś nie tak”, albo „To pewnie nie była żadna przemoc”. A kiedy już się to nazwie, można się o to zatroszczyć i się przed tym obronić. Zaczynam się zastanawiać, czy dla uzdrowienia nie jest potrzebne, by gdziekolwiek tę przemoc uznano. Zauważam to w rozmowach z siostrami, gdy w Centrum mówimy im: „to nie powinno się wydarzyć”. Uznajemy ich krzywdę.

Swoją krzywdę uznałaś samodzielnie. Jak zareagowały na to twoje byłe współsiostry? Pytam, bo charyzmat zgromadzenia, z którego wyszłaś, koncentruje się na rodzinie. W zakonie też żyje się przecież trochę jak w przybranej rodzinie.

Byłam już wtedy na tyle poza zgromadzeniem, że przestałam być dla nich członkiem rodziny. Przez krótki czas miałam kontakt z kilkoma siostrami, więc docierały do mnie informacje o słowach przełożonych. Strona wywołująca trudne sytuacje mówiła: „Dlaczego ona tyle mówi o tej przemocy? Gdzie ona to widzi?”. Dołożono do tego narrację „z nią zawsze były problemy”, nie zatrzymując się nad tym, co właściwie się wydarzyło. Jedynym publicznym przejawem tego nastawienia były komentarze sióstr pod jednym z udzielonych przeze mnie wywiadów. Używanie manipulacyjnych sformułowań, opowiadanie, że „żyłam podwójnym życiem” czy przekonanie, że robiłam w zgromadzeniu jakieś przekręty. To obrazowało ich podejście.

Uznanie własnej krzywdy jest mega trudne. W zakonach uczy się nas, że trzeba to zrobić elegancko, z wybaczeniem. Doświadczam tego, gdy próbuję być usłyszana w Kościele: jeśli grają we mnie emocje i nie robię tego na chłodno, to nie jestem partnerką do dyskusji. Tymczasem ja muszę przed sobą przyznać, że nie krzywdzi mnie tylko system, a konkretne osoby. Bo nawet jeśli coś z tego systemu wynika, to tworzą go ludzie.

Jaką postać przyjmuje przemoc w żeńskich zgromadzeniach zakonnych?

Różną. Pojawiają się oczywiście elementy przemocy fizycznej: popchnięcia na schodach czy na ścianę, ale siostry zakonne najczęściej spotykają się z nadużyciami ze strony przełożonych, roszczących sobie władzę absolutną. Pojawia się też coś, co można nazwać w tych warunkach mobbingiem, który w zgromadzeniach bywa mikroprzemocą sączoną od samego początku formacji. To trochę jak z bitymi dziećmi, mającymi potem wysoki próg bólu – siostry doświadczające nadużyć od lat mają wysoki poziom tolerancji na takie zachowania. Ofiary nie do końca świadomie przenoszą to na innych. Nie mają innych narzędzi, bo wymuszanie pewnych rzeczy strachem jest dla nich oczywiste i naturalne.

Najtrudniejsza, najbardziej wstydliwa i najmniej omawiana jest przemoc seksualna, w tym ta stosowana na kobietach przez kobiety. Najtrudniejsza, bo trudno ją nazwać i trudno o niej z kimś porozmawiać.

Jak uświadomić sobie, że jest się ofiarą przemocy seksualnej w zgromadzeniu zakonnym?

Nie spotkałam się z wieloma takimi sytuacjami, bo zazwyczaj radzenie sobie z nimi odbywa się przez zaprzeczenie. Ewentualnie mówi się „To było dawno, nie wracajmy do tego tematu” albo „Ja już jej przebaczyłam”. Rozmawiam o tym z osobami, które były tego świadkami, lub w jakiś sposób się przed tym wybroniły.

Znajoma opowiadała mi o jednej z przełożonych w nowicjacie, która potrafiła przyjść do sióstr o pierwszej w nocy, obudzić którąś z nich i zaprosić do swojego pokoju. Gdy padło na moją znajomą – zaprotestowała. Te, które poszły, mówiły o dwuznacznych sytuacjach, o pewnym „rytuale”. Inna przełożona kazała siostrom przed ślubami wieczystymi myć sobie nogi i robić masaż stóp. Każdego wieczoru któraś z nich to robiła.

Wiele dziewczyn uświadamia sobie to po latach, a wpływ na to ma świadomość społeczna. Przykład: z różnych miejsc słyszysz o niewłaściwym dotyku i przypominasz sobie, że lata temu miałaś przełożoną, która przechodząc, masowała cię po pupie. To wspomnienie nadal wywołuje te same emocje. I wtedy już wiesz, że to nie powinno się wydarzyć.

Agresorki tłumaczą w jakiś sposób swoje zachowanie?

Nie. Po prostu to robią i to oczywiste, że „wszystko jest okej”. Spotkałam się z sytuacją, w której formatorka spała w jednym łóżku z dwiema wybranymi dziewczynami z postulatu. Nie tłumaczyła swojego działania; domyślnie miało wiązać się z emocjami i przeżyciami, z którymi mierzyły się postulantki. Ale nigdy nie powiedziała o tym wprost.

Spotykasz się z wieloma siostrami w ramach wspominanego już wcześniej Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym, czyli sztandarowego projektu założonej przez ciebie Fundacji Przy Stole. Zapotrzebowanie na pomoc jest duże?

Ogromne. Nie mamy zasobów, by pomóc wszystkim, a mnóstwo osób czeka w kolejce. Od oficjalnego istnienia Centrum miną niedługo dwa lata. Razem z dziewczynami, z którymi pracuję, uczyłyśmy się wszystkiego od zera. Proces wygląda następująco: potrzebująca pomocy siostra pisze do nas maila, a w odpowiedzi dostaje informację, czy któraś z dziewczyn z zespołu może się z nią skontaktować. Potem pierwszy telefon - dzięki niemu wiemy, czego dana siostra od nas oczekuje - a następnie działanie. W Polsce nie ma drugiej takiej instytucji.

Kontakt z Centrum wymaga odwagi konkretnych kobiet. Muszą wówczas uznać, że potrzebują pomocy i że tam, gdzie są, jej nie dostaną. Konsultujemy się z mądrymi ludźmi, specjalistami w różnych dziedzinach, każde działanie dostosowujemy do danej osoby. Wypracowujemy z nią ścieżkę podobną do realiów normalnego życia poza zakonem. Jeśli np. siostra pyta, co zrobić, by spotkać się z przełożoną generalną, która nie odpowiada na telefony i nie odpisuje na maile, to odpowiadam: „Co jako normalny człowiek mogłabyś zrobić, gdybyś musiała pogadać z szefem? Iść, zapukać do drzwi i powiedzieć, że chcesz porozmawiać”. Brzmi zabawnie, ale właśnie tak trzeba pracować.

Zobacz także: Wybrał się do kościoła i został sensacją. „Wszyscy zaczęli klaskać”

Kim tak naprawdę są kobiety, które szukają u was pomocy?

To osoby w potrzebie. Kobiety w potrzasku, które nie widzą żadnej możliwości wyjścia, szczególnie wtedy, gdy zależy im, by zostać w zgromadzeniu. Około 70-80% nie chce zmieniać swojego stylu życia, bo go ceni, ale siostry nie są w stanie unieść uciemiężenia, przemocy, mobbingu, zastraszania. Spora część z nich pracuje dodatkowo w innych miejscach i zbliża się do emerytury, oznaczającej na zewnątrz niski komfort życia. Mimo to wolą odejść niż zostać.

Nic ich nie chroni – ani prawo cywilne, ani tym bardziej kanoniczne. Wszystko opiera się na wewnętrznym prawie zgromadzenia, w polskich warunkach zazwyczaj odnoszącym się do dobrej i złej woli najwyższej siostry przełożonej. A przełożone mają poczucie, że mogą wszystko i niestety trochę tak jest. Nie ma procedur zgłaszania nadużyć, panuje duża bezradność.

 Nikt nie widzi, że jesteśmy w sytuacji, w której agresorami są bardzo często właśnie przełożone. To one np. zakazują terapii, pójścia do lekarza, spowiadania się u konkretnego księdza.

Dużo kobiet, z którymi pracujemy, decyduje: „mam dość, chcę odejść, pomóżcie mi to zrobić”. Najbardziej przeraża mnie, że te siostry, żyjąc tak przez 20 lat, nie znają procedur odejścia i nie mają gdzie ich sprawdzić. Teoretycznie powinny iść do swojej przełożonej, ale często to właśnie ona jest przemocowa. Przygotowują zatem z naszą pomocą wszystkie potrzebne dokumenty. Przełożoną informują w ostatnim momencie.

Wiem, że to bywa argumentem przeciw naszym działaniom, ale ja ufam tym kobietom. Są dorosłe, czują, że nie chcą do tej przełożonej iść. Być może to pokazuje, jak funkcjonuje system...Co ciekawe - w Centrum stworzyłyśmy wzór prośby o eksklaustrację (czasowy pobyt zakonnicy poza wspólnotą, często służący rozeznaniu obecnego stanu życia duchowego – przyp. red.) czy zwolnienie ze ślubów: imię i nazwisko, data wstąpienia i ślubów wieczystych, umotywowanie prośby i zaznaczenie, że robi się to z własnej, nieprzymuszonej woli. Gdy zaczęłyśmy rozsyłać wzór na prośbę sióstr, reakcją było wielkie oburzenie. Siostrom kazano po wydrukowaniu i uzupełnieniu usuwać pismo ze skrzynki mailowej i nikomu nie pokazywać. A to tylko jedna z wielu rzeczy, których zazwyczaj nie wiedzą siostry planujące odejście. Nie wiedzą nawet, że istnieje eksklaustracja. Zostają z tym same.

Niestety mają pewną wyuczoną bezradność. Zdarza się, że słyszą od przełożonej, że nie będą mogły przyjmować komunii, gdy odejdą z zakonu! A my mówimy: „Siostro, prosty katechizm – czym jest grzech? Konstytucje nie są przykazaniami bożymi, niezależnie od tego, jak byłyby piękne”.

Chcemy przywracać im sprawczość. Łatwo wyczuć przełom, gdy siostry biorą życie w swoje ręce. Czasem np. nie potrafią szukać samodzielnie mieszkania, ale po kilku wskazówkach już świetnie sobie radzą. To dla mnie najważniejsze – każda z kobiet dostaje towarzyszkę na nowym etapie; potem przychodzi moment, w którym mówią „okej, teraz działam sama”. I absolutna większość wiedzie po doświadczeniu zakonnym szczęśliwe życie.

Redakcja poleca

Czy można jakoś uleczyć problem na taką skalę?

Trzeba zacząć od początku. Podjąć diagnostykę, zastanowić się nad leczeniem i wdrożyć je w życie. To problem całego Kościoła. Księża i siostry często mówią, że kryzys rodziny to kryzys powołań. Odwróciłabym to: jeśli siostry wychodzą do ludzi w katechezie, w zakrystii, w kancelarii parafialnej, to kryzys zakonny przenosi się na cały Kościół. Najprostsza rzecz: obciążona przemocą w zakonie siostra wynosi ją na zewnątrz, pracując z dziećmi, więc one też jej doświadczają. Jako Kościół jesteśmy połączeni. Osoby niekonsekrowane też mają prawo do domagania się, by sytuacja w zgromadzeniach zakonnych była uzdrawiana. Tylko mówienie o zmianie na zewnątrz ma szansę ją przynieść. To nasza wspólna odpowiedzialność. Sama jestem za mała i za krótka, żeby to zrobić...ale krzyczę tak głośno, jak się da.

Twój krzyk przybrał konkretną postać. Zrzuciłaś habit, zdecydowałaś się na eksklaustrację i już nie wróciłaś. Odeszłaś z zakonu, ale nie z Kościoła. To nietypowa historia. Ludzie chcą, żebyś się z tego tłumaczyła?

O tak. W dodatku powinnam się tłumaczyć obu stronom. Tym, którzy są mocno zaangażowani mam opowiadać, dlaczego tak źle mówię o Kościele, skoro z niego nie odeszłam, a tym, którzy odchodzą lub nie są obecni – jak mogę popierać swoją obecnością instytucję, w której widzę tyle błędów i niedociągnięć.

Przyjmuję wszystkich takimi, jakimi są, więc sama tego oczekuję. Nie zamierzam odchodzić od Kościoła Rzymskokatolickiego – i to wcale nie dlatego, że on jest lepszy czy gorszy od innych kościołów. Swoją wiarę przeżywam tutaj i na ten moment jest to dla mnie okej. To, że można funkcjonować w Kościele i nie zgadzać się ze wszystkim, nie mieć ślepej wiary, jest ważne i otwierające. Historia pokazuje zresztą, że dużo zgromadzeń powstało z buntu i niezgody na pewne rzeczy, np. franciszkanie czy dominikanie. To całkowicie normalne, ale z jakiegoś powodu Kościół w Polsce trochę się na to zamknął. Mój znajomy powiedział ostatnio, że w kraju mamy moment, w którym można o Kościele mówić dobrze albo wcale. A ja chcę, żeby mój Kościół żył. Zamierzam o nim dużo mówić.

Co w takim razie cenisz w Kościele, a co wymaga zmiany?

Uwaga, będzie kontrowersyjnie (śmiech). W Kościele cenię...wolność. Widzę w nim dużą przestrzeń na dobrowolne przeżywanie wiary, bo mieści się w nim zarówno Odnowa w Duchu Świętym, jak i msza w rycie trydenckim. Ta rozpiętość jest cenna.

Zmiany wymaga hierarchiczny system władzy z tymi wszystkimi tytułami: kościelne kariery z wieloma stopniami, jakaś tam „jego ekscelencja”, która jest ponad zwykłym Janem Kowalskim. Człowiek świecki, ksiądz, siostra zakonna są równi. Życie w zakonie nie jest lepsze, bardziej poświęcone Bogu, bo ktoś się wyrzeka rodziny. Hello, jakbyśmy wszyscy to zrobili, to niczego by nie było.

To powinno przejawiać się w najdrobniejszych rzeczach: wyobraźmy sobie, że proboszcz remontuje salki parafialne. Wychodzi do ludzi – nie tylko do swoich znajomych, z którymi pije kawę – i pyta: czego potrzebujecie w salkach? Może młoda matka przyjdzie i powie, że potrzebuje przewijaka, a może seniorzy zaproponują stworzenie kafejki, gdzie mogliby spędzać czas? Idźmy dalej - dlaczego ksiądz mówi o życiu w rodzinie, skoro sam jej nie ma? Dlaczego nie wpuszczamy na ambonę osób świeckich, w tym kobiet?

Jak odnajdujesz się wobec tego w Kościele jako kobieta?

Walczę o swoje miejsce. Walczę, żeby być widzialna. Kościół jest męskocentryczny. Nawet mężczyznom, którzy są bardzo otwarci, trudno to przeskoczyć. Miałam takie doświadczenie podczas debaty o władzy w Kościele. W gronie dyskutujących byłam jedyną kobietą. Mówiłam o perspektywie zgromadzeń zakonnych i uświadomiłam sobie, że ci mężczyźni nie są w stanie mnie usłyszeć. Temat władzy był dla nich tak męski, że nie potrafili nawet odnieść się do wątków, które poruszałam.

Nie umiem usiąść i narzekać, więc chcę szukać rozwiązań. Powiedziałam znajomym kobietom: koniec z czekaniem, aż mężczyźni dopuszczą nas do debaty o Kościele. Stworzymy ją same. Mam nadzieję, że to marzenie dojdzie do skutku jesienią lub zimą.

Zobacz także: Jak wjechać do królestwa Bożego? Zdjęcie z włocławskiej parafii robi furorę

Przez twoją działalność przewijają się specyficzne pojęcia: Kościół na peryferiach, wspólny stół. Kim są osoby z peryferii i czy faktycznie siadasz z nimi przy stole?

W polskiej rzeczywistości jest ich coraz więcej. To ludzie, którzy nie pasują do jednej foremki, a których pasujący starają się w niej upchać. To ci, którzy byli w Kościele, ale z niego odeszli; ci, którzy są w procesie odchodzenia; ci, którzy wobec wszystkich skandali i trudnych sytuacji nie są już w stanie wejść do wspólnoty po własne przeżycia i doświadczenia, ale nie potrafią być poza relacją z Bogiem. Niektórzy nie chcą przestać działać w Kościele, ale nie zgadzają się na to, jak wygląda on w Polsce, np. w formie mocno widocznego zaangażowania hierarchów kościelnych w życie polityczne. Nie wyrażają zgody, by w kazaniach usprawiedliwiano sprawców, a potępiano ofiary. To poszukiwanie, dojrzały bunt. Wiele takich osób czuje się samotnie i szuka przestrzeni z ludźmi myślącymi podobnie.

I wtedy siadamy przy stole. Może usiąść przy nim każdy. Spędzamy razem czas, rozmawiamy, a nasze różnice światopoglądowe nie mają tak dużego znaczenia. Może przyjść tu nawet przełożona, która skrzywdziła mnie najbardziej, a ja zaproszę ją do stołu. I faktycznie, dzieje się: jednego dnia jest tu grupa młodzieży z Izraela, drugiego mamy śniadanie wielkanocne, a trzeciego kolację szabatową.

Iza Mościcka - Fundacja Przy Stole
fot. Małgorzata Pelka

Przy stole siadają też osoby związane z życiem konsekrowanym. Wchodzisz w ich historie ze względu na własne doświadczenia? A może zachowujesz chłodny profesjonalizm?

Wchodzę cała, ale główny powód to nie moja historia, a moje podejście do ludzi. Próbuję to wszystko zbalansować. Słucham tych, którzy są obok mnie, kiedy dają znać, że przesadzam. Muszę być czujna, żeby się najzwyczajniej w świecie nie zajechać. Byłam już w momencie, w którym zrobiłam krok w tył i ogłosiłam zawieszenie przyjmowania nowych spraw w Centrum, choć i tak realizowałam inne projekty. Na razie wolę pomagać konkretnym osobom. Jeśli pojawia się konkretna historia – pojawia się człowiek, więc nie umiem działać urzędowo, w określonych godzinach.

Jak myślisz, ile mamy powołań?

Podczas eksklaustracji wybrałam się na Camino (Droga św. Jakuba, szlak pielgrzymkowy prowadzący do katedry w hiszpańskim Santiago de Compostela – przyp. red.). Zobaczyłam tam, że wszyscy jesteśmy w drodze. Jedni idą na piechotę, a inni jadą rowerem, koniem czy autobusem. Nie zmienia to faktu, że chcemy dotrzeć do jednego miejsca. Dlatego zamiast mówić o powołaniu, sięgam po obraz drogi.

Rozważając to moim nieteologicznym umysłem: gdyby Pan Bóg wytyczał jedną prostą ścieżkę, to byłoby ograniczające. Skoro jest wszechmocny, to trudno zakładać, że wymyślił człowieka w jednej wersji. W polskim Kościele mamy przeświadczenie, że będąc w jednym miejscu przez całe życie, wykazujemy wierność. A ludzie są przecież różni.

Jestem w drodze, więc mam czujność na to, co może się wydarzyć. Pojawiają się zakręty, które widzę dopiero po jakimś czasie i to jest w sumie cholernie trudne. Łatwiej byłoby postanowić, że zawsze skręcam w prawo. Duże bliższe jest mi jednak zatrzymanie się i poszukanie odpowiedzi na pytanie: „Aha, gdzie teraz?”.

Co powiedziałabyś dzisiaj 19-letniej Izie, wstępującej do zakonu?

„Dbaj o siebie”. „Ufaj sobie”, bo gdybym w pełni sobie ufała, szybciej zobaczyłabym pewne rzeczy i postawiła granice. Gdybym wiedziała to, co wiem dziś, dodałabym: „Najpierw idź na studia”, by nabrać dystansu i uformować światopogląd. Dużo większym pożytkiem dla zakonów i samych kobiet jest wchodzenie do zgromadzeń z własnym zdaniem i ukształtowaną tożsamością.

A jaki ty masz kształt?

Ktoś kiedyś powiedział mi, że jestem bałwankiem (śmiech), więc chyba mam okrągłą formę. Mogę teraz skręcić w każdą stronę.

Jesteś członkinią zgromadzenia zakonnego i potrzebujesz pomocy? Skontaktuj się z Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym: pomocdlasiostr@gmail.com

*Izabela Mościcka - prezeska Fundacji Przy Stole, założycielka Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym. Pedagożka z wykształcenia i z pasji. Swoją pedagogiczną wiedzę wykorzystuje do pomagania osobom doświadczającym nadużyć w strukturach żeńskich zgromadzeń zakonnych. Ma osiemnastoletnie doświadczenie życia we wspólnocie zakonnej. Razem z wrażliwymi ludźmi chce tworzyć przestrzeń dla wykluczanych, spotykając się z nimi na peryferiach Kościoła. Regularnie tworzy i publikuje na swoich kanałach w social mediach.

RadioZET.pl