One nie pójdą do urn. Słyszą: Jesteś z nami, albo jesteś wrogiem ojczyzny
– Politycy w oczach młodych ludzi zaczęli tracić wiarygodność – tłumaczy Dorota Peretiatkowicz, prezeska w firmie IRCenter, prowadząca portal socjolożki.pl. – Młode kobiety mają przed sobą stary polityczny podział na PiS i KO, który jest dla nich nieaktualny. Ponadto obie partie coraz bardziej się radykalizują. Kłótnie i język nienawiści nie wszystkich motywują. Wiele kobiet, gdy słyszy język podszyty nienawiścią, po prostu nie chce słuchać – dodaje.

Monika Kurowska, RadioZET.pl: Czemu Polki są dziś tak zdemotywowane do wyborów?
Dorota Peretiatkowicz, prezeska w firmie IRCenter, prowadząca portal socjolożki.pl: Paradoksalnie w ostatnich wyborach to Polki głosowały częściej niż Polacy – o tym cały czas zapominamy. To pokazuje, że kobiety są równie aktywne politycznie, jak mężczyźni, jeśli nawet nie bardziej. Myślę, że trzeba powiedzieć tu o dużo głębszym problemie niż sama demotywacja kobiet. Całe społeczeństwo – zwłaszcza ludzie młodzi – jest zdemotywowane do wyborów.
Demotywację młodych pokazują sondaże. Bo nawiązując znowu do kobiet: w sondażu Ipsos przeprowadzonym dla OKO.press i TOK FM w marcu 2023 roku 100-proc. pewność udziału w wyborach zadeklarowało jedynie 55 proc. kobiet w wieku od 18 do 39 lat. Z kolei kobiety starsze, które ukończyły 60. rok życia prawie w 80 proc. zamierzają pójść na wybory. Młode Polki oddają decyzję tym starszym...
To bardzo skomplikowane zjawisko. Jeśli patrzymy na nie w sposób płaski to możemy powiedzieć, że osoby młode są mało świadome, mniej odpowiedzialne. Możemy powiedzieć, że to pokolenie, nie bierze na swoje barki tego, co dzieje się w naszym kraju. Wtedy jednocześnie osoby 50+ musielibyśmy uznać za świadome i odpowiedzialne. Mam jednak wrażenie, że większa frekwencja nie zawsze jest wynikiem świadomości ważności wyborów, czasami to wynik zaostrzonej walki politycznej. Elektorat jest mobilizowany bardzo mocnymi słowami. Bo słyszmy argumenty sformułowane niemalże: jesteś z nami, albo jesteś wrogiem ojczyzny.
Jeśli jednak przyjrzymy się temu, co dzieje się w głowach młodych ludzi i temu, jak wygląda ich świat, okazuje się, że język, którym posługuje się obecna polityka po prostu przestał być zrozumiały dla młodego pokolenia, a w szczególności dla młodych kobiet.
Problemy, które poruszają politycy nie są dla młodych kobiet istotne. Nie ma żadnej kampanii skierowanej bezpośrednio do młodych kobiet. Proszę zobaczyć: Konfederacja zaczęła mówić do młodych mężczyzn. Kobiety na początku podpięły się pod ich głos. Szybko jednak okazało się, że to stronnictwo, które lansuje patriarchalny system wartości, przez większość kobiet uznawany za niesłuszny. Nic im jednak nie zostało. Mają przed sobą stary polityczny podział na PiS i KO, który jest dla nich nieaktualny. Ponadto obie partie coraz bardziej się radykalizują. Kłótnie i język nienawiści nie wszystkich motywują. Wiele kobiet, gdy słyszy język podszyty nienawiścią, po prostu nie chce słuchać.
Zobacz również: Polki jednak nie mają jeszcze dość? Tylko połowa z nich zamierza pójść na wybory
I dlatego młode kobiety wycofują się z życia politycznego…
One nawet nie próbują w nie wchodzić. Nie są w ogóle w kontakcie z polityką w naszym kraju.
Jednak mieliśmy w przeciągu ostatnich czterech lat sytuacje, które bardzo mobilizowały młode Polki. Kobiety wychodziły na ulice wiele razy, między innymi, by protestować przed zaostrzeniem prawa aborcyjnego.
Te ruchy były prawdziwym zrywem młodych kobiet. To był rzeczywiście taki moment, w którym młode kobiety wyszły na ulicę i zaczęły mówić własnym głosem. Jednak ich głos nie został wówczas usłyszany. Nie odbyło się żadne referendum… Dla młodych kobiet był to jasny sygnał, że niezależnie od tego, jaką siłę stanowią i jak liczną grupą są, to nikt ich głosu nie weźmie pod uwagę.
Co więcej: większość młodych kobiet zaczęła mieć wówczas wrażenie, że na ich plecach politycy budują kampanię i że ich temat został zagarnięty do konfliktu, wykorzystany do politycznej gry. Nagle pojawili się politycy w wieku 50+, którzy najpierw przejęli inicjatywę, a potem zaczęli mówić w imieniu tej inicjatywy.
Mam wrażenie, że z punktu widzenia polityki w naszym kraju obie strony nie zauważyły wówczas, że w tamtym momencie po prostu tracą elektorat. Był to idealny moment, aby wciągnąć młode kobiety w politykę.
Coraz częściej spotykam się ze stwierdzeniem, że kobiety wycofują się z polityki w ramach protestu...
System, w którym obecnie funkcjonujemy zaczyna być systemem przestarzałym. W ogóle nie bierzemy pod uwagę, że odrzucenie pewnego systemu politycznego może być związane z odrzucaniem w ogóle pewnego porządku. To nie dotyczy tylko aktualnych wyborów. Brak uczestnictwa w wyborach często nazywamy brakiem odpowiedzialności lub brakiem świadomości. W ten sposób dzielimy świat na tych, którzy głosują – oni są lepsi i mądrzejsi – oraz na tych, którzy nie głosują, bo po prostu nie umieją myśleć i nie są odpowiedzialni.
Według badania, które ostatnio przeprowadziliśmy 48 proc. kobiet, które wybiera się na wybory deklaruje, że robi to, ponieważ chce mieć wpływ na własne życie. Kobiety mówiły też o chęci wykorzystania swojego głosu i chęci odsunięcia od władzy osób obecnie rządzących. Zwróćmy jednak uwagę, że mówiły to kobiety, które są zdecydowane, by wziąć udział w wyborach. To do nich najczęściej docierają kampanie społeczne, których argumentacja, posługuje się takimi hasłami. Natomiast druga połowa – kobiety, które nie chcą iść na wybory – nie przyjmują takich argumentów do siebie.
Czy w takim razie wysyp akcji profrekwencyjnych kierowanych do kobiet ma w ogóle sens? Może wpłynąć na wybory?
Tymi akcjami głównie solidaryzujemy kobiety, które chcą iść na wybory i mówimy do nich, że są: odpowiedzialne, mądre i świadome. To jest kolejna linia demarkacyjna, którą budujemy, bo stwarzamy w ten sposób poczucie wyższości u kobiet, które na wybory idą. Nie słuchamy jednak kobiet, które z jakiegoś powodu na wybory pójść nie zamierzają. Nie zastanawiamy się dlaczego nie chcą tego zrobić. Uważam, że wspomniane akcje profrekwencyjne powinny brać pod uwagę przede wszystkim bariery takich osób.
A te bariery to?
W badaniu, które przeprowadziliśmy niedawno i które wskazywało na możliwe przyczyny zrezygnowania z oddania głosu 45 proc. kobiet uznało, że powodem ewentualnego niepójścia na wybory może być po prostu brak zainteresowania sytuacją polityczna w Polsce. Do tego 47 proc. kobiet wskazało jako możliwy powód niechęć do polityków. Kobiety podkreślały także brak w obecnej kampanii kandydatów, którzy warci byliby ich głosu.
Kobiety wskazały też, że powodem niepójścia na wybory może być brak wiary, że mój głos może coś zmienić. Politycy w oczach młodych ludzi – zwłaszcza kobiet – zaczęli tracić wiarygodność.
Mam też wrażenie, że brak kobiet-liderek w polityce zniechęca kobiety do angażowania się w nią i sprawia, że ich poczucie niekompetencji rośnie. Chociaż w tym roku udział kobiet na listach wyborczych do Sejmu jest najwyższy w historii (kobiety stanowią 43,8 proc.), tych pań właściwie nie widać. Twarzami polityki są niezmiennie: Jarosław Kaczyński, Donald Tusk, Szymon Hołownia, Krzysztof Bosak, Władysław Kosiniak-Kamysz… Panie pojawiają się z doskoku i na chwilę.
Nawet jeśli kobiety dostrzegają polityczki-liderki to mówią one wciąż tym samym głosem – głosem polityki, która jest patriarchalna i męska. One również stosują jako środki wyrazu konflikt, nastawione są na konfrontację, rzadko szukają kompromisów. Mówią męskim językiem polityki. Płeć w tym wypadku to tylko zmiana maski. Czasami mam wrażenie, że nasze polityczki są jeszcze bardziej radykalne niż nasi politycy i nie wnoszą ze sobą zrozumienia dla drugiej strony.
Bo kobieta-polityczka musi być trochę mężczyzną...
Musi być jeszcze bardziej mężczyzną niż polityk-mężczyzna. Żeby zostać usłyszana, musi być jeszcze bardziej konfrontacyjna, jeszcze bardziej dosadna... Musi najpierw przedrzeć się przez partię, a potem przez inne stronnictwa.
Na pewno jest wiele tematów wokół których kobiety mogłyby się zjednoczyć i mieć wspólny cel. Te tematy zdecydowanie dotyczyłyby pewnego skostniałego porządku patriarchalnego, który jest u nas w kraju bardzo widoczny i aktualny. Mogłyby się dogadać, że bez względu, z której partii startują, wzięłyby się za konkretny problem, konkretną sprawę. Polskie polityczki nie próbują znaleźć tematów, które mogłyby je połączyć. Podobnie jak panowie, za każdym razem szukają tematów, które polaryzują.
Młode pokolenie wie, że aby wejść we współczesny świat trzeba przede wszystkim wykazywać się elastycznością, a polityka w Polsce nie jest elastyczna w ogóle. Jest sztywna i odtrącająca. System który jest w Polsce wydaje się coraz mniej atrakcyjny dla młodych ludzi. Oni mają wrażenie, że bez względu na to, co by zrobili, jak by zagłosowali i tak jest pewna, stała grupa osób – starszych panów – która przejmie władzę. To, z jakiej partii pochodzą, jest młodym ludziom obojętne. Świat młodych ludzi jest dziś pełen konfliktów, oni nie chcą angażować się w konflikty starszych panów.
I to dlatego, gdy pojawiają się na arenie politycznej młodsze osoby, przyciągają elektorat? Mam tu na myśli głównie Konfederację.
Polskie społeczeństwo jest kompletnie niedocenionym społeczeństwem – socjologowie zauważali to już dawno temu. Konfederacja prezentuje narrację „należy nam się”. Konfederacja przyszła i doceniała prostego, młodego mężczyznę – i to wystarczyło. Zaczęli mówić do młodych mężczyzn ich językiem. Powiedzieli „stary, ja wiem, że tobie się po prostu należy. Należy ci się: dom, samochód i święty spokój”. Zadziałało.
Ale na Konfederacje głosują także młode kobiety...
Nie możemy zapominać o tym, ze poza dużymi miastami jak Warszawa, gdzie kobiety myślą o karierze, mamy też bardzo dużo kobiet, które żyją w tradycyjnym porządku i bardzo dobrze się w nim czują. Z badań, które przeprowadziliśmy jakiś czas temu dla Onetu wynikło, że 25 proc. kobiet w Polsce czuje się „królowymi domu”. To kobiety, które nie chcą iść do pracy, uważają, że są potrzebne w domu i mają zajmować się tym, co wewnątrz niego. Konfederacja, która mówi, że facet ma być silny i zaradny trafiła również do tych kobiet – moim zdaniem trochę przypadkiem. One wymagają od mężczyzn właśnie takiej postawy. Chcą, żeby facet zarobił na dom i żeby dzieci miały wszystko, co jest im potrzebne do szkoły. To im wystarcza. Czy osobiście popieram Konfederację? Nie. Czy uważam, że jest skuteczna? Tak. Zresztą swojego czasu w Polsce najbardziej skuteczni byli politycy, którzy reprezentowali najbardziej zradykalizowany program.
Jeśli chcemy przykuć uwagę danej grupy, musimy mówić jej głosem. Konfederacja zainteresowała młodych Polaków, którzy mają radykalne poglądy, ale jest jeszcze ogromny odsetek młodych ludzi, którzy nie wierzą w wybory, w politykę. Należy przemówić do nich oraz do ich barier. Pokazywać obecny porządek jako możliwy do zmienienia.
A co powiedziałabym pani osobom młodym, kobietom, które 15 października nie zamierzają iść na wybory?
Najbardziej skuteczne jest powiedzenie im: Słyszę, że nie chcesz iść na wybory. Słyszę, że nie masz pewności, czy twój głos zostanie usłyszany. Słyszę, że nie wierzysz politykom. Zastanówmy się, co możemy z tym zrobić.
Powinniśmy usłyszeć wątpliwości, które mają osoby niezdecydowane. I nie mówić im, że są nieświadome, nieodpowiedzialne, ani że ich obowiązkiem obywatelskim jest pójście na wybory. Powinniśmy zacząć z nimi rozmawiać, jak możemy ich przekonać.
Myśli pani, że osoby, które obecnie nie zamierzają iść na wybory, są w stanie jeszcze zmienić swoje zdanie?
Nie. Owszem – zagrzewanie elektoratu, który chce pójść jest jak najbardziej w porządku. Szacuje się, że w wyborach weźmie udział od 50 do 65-70 proc. społeczeństwa – to, jak na nasze warunki, bardzo dużo. Warto więc prowadzić akcje profrekwencyjne i przypominać, że to ważne. Jednak w tak krótkim czasie nie zmienimy tego, że młodzi ludzie uciekają od demokracji.